Rozdział 0
- Ałć, zachowujesz się jak bahanka, James! – Warknął Albus,
który oberwał tenisówką z rozklejającą się podeszwą w twarz, tak mocno, że na
policzku pojawił się czerwony ślad. Pocierał mocno miejsce uderzenia, łypiąc
spode łba na swojego brata. James stał na niepościelonym łóżku, spod którego
wystawały różne niepokojące rzeczy i
zupełnie nie przejął się groźnym wzrokiem brata. Zeskoczył spokojnie z łóżka i
podniósł tenisówkę, oglądając ją ze wszystkich stron.
- Powinieneś się cieszyć, że miałeś chociaż okazję zostać
uderzonym przez tak drogocennego buta – dumny James uniósł obuwie, by
oświetlało je słońce, którego promienie wkradały się przez okno. – Kiedy
podszedł do nas Wiktor Krum w 2014 roku, poprosiłem go o autograf. Byłem
spanikowany, więc zdjąłem tenisówkę i podałem temu wspaniałemu bułgarskiemu
szukającemu. Jestem pewny, że zajmę jego miejsce, tylko w reprezentacji Anglii!
– Dodał podekscytowany i wrzucił tenisówkę z powrotem pod łóżko. Jego młodszy
brat, prychnął gniewnie, opierając się o odrapaną framugę drzwi.
- W tym roku masz SUMy, więc zamiast zajmować się jak świr
tym quidditchem, wziąłbyś się za naukę. Twoje oceny z transmutacji i eliksirów
są kompletnie BEZNADZIEJNE! – Powiedział, celując na niego palcem, jakby chciał
go nim przedziurawić. James, grzebał w
swoim kufrze, wyrzucając co chwilę jakieś rzeczy, na przykład dziurawe skarpety
i pudło łajnobomb z ubiegłego roku.
- No tak, zapomniałem, że jesteś Krukonem, który zakochał
się w Slughornie – zaśmiał się starszy z braci Potterów, opróżniając kufer ze
szczątek kociołka, który wybuchł po mieszance eliksirów Louisa Weasleya i Jamesa, przez co dostali pięciodniowy
szlaban. Albus chciał już coś powiedzieć
i otworzył nawet buzię, zaczerwieniony, gdy do pokoju wbiegła ich matka - Ginny. Jej rude włosy latały we wszystkie
włosy, a przypalony fartuszek kuchenny z logiem Harpii z Holyhead, był lekko
zakrzywiony.
- Co się dzieje? James, czemu znowu zaczepiasz z Ala? –
Zapytała matczynym głosem pełnym troski, jednak dało się w nim wyczuć nutę
zdenerwowania. Zmrużyła oczy, celując wzrokiem na starszego, który zastanawiał
się właśnie, czy lepiej spakować komplet łajnobomb, czy cały zestaw dyniowych
pasztecików specjalnego wydania pana Czary – mary, który otworzył niedawno
swoje małe stoisko na ulicy Pokątnej, cieszące się dużą popularnością wśród
przebywających tam uczniów. James odwrócił się, ze swoim szerokim uśmiechem na
twarzy.
- Czemy to go tak faworyzujesz? To nie ja go zaczepiam!
Znowu mi wmawia, że jestem beznadziejnym uczniem! – Powiedział z udawaną goryczą.
– Już wolę spędzać wakacje cały czas grając w quidditcha z Louisem, niż
siedzieć na strychu i czytać stare podręczniki. Czy on w ogóle żyje na tym
świecie? – Przewrócił teatralnie oczami i ułożył się na ziemi. Ginevra machnęła
różdżką, a dywan podskoczył razem z Jamesem, a także rzeczami walającymi się po
podłodze, które po chwili trafiły na swoje wcześniejsze miejsce – do szaf,
komód, a szkolne rzeczy powędrowały do kufra, który po chwili zamknął się,
wydając przy tym donośny dźwięk.
- Och, mamo! Wiesz, że tego nie lubię – warknął starszy
Potter, masując swoje plecy. Albus zachichotał cicho i poszedł pokornie za
mamą, która rzuciła tylko: „Zejdź na śniadanie”. Po chwili dało usłyszeć się
odgłos kroków i zgrzyt widelców.
James rozejrzał się po czystszym
już pokoju. Ściany były zapełnione tapetą w miotły, a na podłodze znajdował się
zakurzony od sierści kota piętnastolatka zielony dywan. Wszędzie wisiały
plakaty Srok z Montrose, czyli drużyny quidditcha, którą James uwielbiał od
dziesiątego roku życia, po tym, jak zobaczył jeden ich z meczy. Stwierdził, że
w przyszłości będzie godnie ich reprezentował, tak samo jak angielską drużynę. Nad
hebanowym łóżkiem znajdowały się zdjęcia z pierwszego meczu Jamesa jako
szukającego, które wykonał niezastąpiony Louis Weasley, przy nieznacznej pomocy
Jesalynn Campbell, przyjaciółki z ich roku. Obok łóżka stała najnowsza miotła
tego sezonu, czyli Błyskawiczna Osa, która została wsławiona przez
reprezentację Japonii, gdy jeden z ich obrońców użył jej w meczu towarzyskim,
gdzie popisał się niesamowitą szybkością oraz refleksem. James pogłaskał ją
czuło. Był zapalonym graczem quidditcha i swą przyszłość wiązał jedynie z nim,
w przeciwieństwie do Albusa, który chciał zostać Aurorem, później ich szefem, aż wreszcie dobędzie stołka Ministra Magii.
Kontrolował więc pracę taty i dopytywał się o różne rzeczy, podczas gdy James
interesował się bardziej historią zawodową mamy, która grała niegdyś w drużynie
Harpii. Pośrodku tego stała ich mała siostrzyczka Lily, Puchonka z drugiego
roku, która chciała „ratować zwierzątka i ludzi” i rozklejała się nad każdą
istotą ludzką czy nieludzką. James zastanawiał się czasami, czy pomogłaby też
wściekłej chimerze, głaszcząc ją po główce i podając miskę z mlekiem.
Chłopiec
rozłożył się na łóżku i pomyślał, jak bardzo nie może doczekać się wyjazdu do
Hogwartu. Chociaż prawie całe wakacje spędził z Louisem, grając w quidditcha i
odwiedzając Muszelkę, to czuł niedosyt, gdyż w szkole miał tak wielu przyjaciół!
Jesalynn Campbell, która cały czas chciała eksperymentować z urokami i
eliksirami, przez co często trafiała do skrzydła szpitalnego. Promieniowała
radością przez calutki rok i James nie mógł jej nie lubić. Spotka także Hugo
Weasleya, niezdarnego Puchona, Rosie Weasley, Gryfonkę z wielkimi ambicjami, a
także wiele innych osób, na przykład Ernesta Longbottoma, który w
przeciwieństwie do ojca był chudy jak patyk i zamiast interesować się
roślinami, pałał miłością do opieki nad magicznymi stworzeniami. Uśmiechnął się
i zapewne rozmyślałby o Hogwarcie dalej, gdyby nie wściekły głos matki z dołu:
- ZŁAŹ, JAMES!!!
*
Harry
Potter położył nerwowo filiżankę z kawą, przyciskając mocno palcami strony
Proroka Codziennego. Prychnął rozzłoszczony, niczym kotka Jamesa, Swanilda,
która właśnie siedziała w kącie i oczekiwała, że ktoś zrzuci jej kawałek
szynki.
- Rita Skeeter znowu napisała, że chce niby przejąć
stanowisko Ministra Magii! – Powiedział, zwijając gazetę w rulon i kładąc ją na
stole. Ginny wzruszyła ramionami – od dwóch lat każdy poranek zaczynał się tak
samo. Jej mąż, zajęty w 99 procentach pracą, narzekał na wszystko co napisali w
Proroku, lub po prostu zrzędził na Ministerstwo. Cud, że miał czas pożegnać dzieci na King’s
Cross, chociaż i tak później od razu teleportował się do Kwatery Głównej, gdy
pociąg ruszał do Hogwartu.
- To okropne, tato! – Odparł od razu Albus, próbując
zachować poważny i dorosły tonem. James parsknął śmiechem, prawie wypluwając z
ust kawałki chleba z dżemem. Al zmierzył go natychmiast nienawistnym wzrokiem,
jednak po chwili wrócił do zajadania się owsianką. Ginevra zajmowała się teraz
ściąganiem kufrów z góry za pomocą zaklęcia przywołującego, a Lily siedziała i
trzymała delikatnie swoją ropuchę, Winonę, którą zakupiła na Pokątnej, twierdząc,
że to jej największa miłość.
James
skończył wreszcie kanapki z dżemem i spojrzał się niepewnie na tatę. W
przeciągu paru lat jego ojciec stał się surowszy i nerwowy, a także był jedyną
osobą w tym domu, która mogła tak nad nim zapanować. Zawsze pod naporem jego
karcącego wzroku, lub słów, James się denerwował i uciekał jak najprędzej do
pokoju, lub innego, pustego pomieszczenia. Rok temu, z powodu jego wybryków
(między innymi zwalenie wiadra tuszu na głowę Filcha lub kradzież flaszki
eliksirów), tata odebrał mu mapę Huncwotów, którą wręczył mu na trzynaste
urodziny. Stwierdził, że to był głupi pomysł i nie można Jamesowi ufać, więc
schował ją w swoim gabinecie. Teraz, najstarszy syn Potterów, musiał użyć siły
perswazji i przekonać ojca, by mu ją oddał.
- Tato… - zaczął cichym tonem niewinnej istoty, która
znalazła się tu przypadkiem, a Harry podniósł na niego wzrok. – Znaczy…Wiesz,
bo ja się bardzo zmieniłem, jestem większy. Czy mógłbym, znaczy, ekhm, czy mógłbym prosić o ponowne oddanie mapy? –
Spytał się, powiększając swoje oczy o dwa rozmiary. Ginny upuściła w tej samej
chwili kufer, Lily odwróciła wzrok, a Albus zachichotał, podczas gdy Harry
zmierzył Jamesa (najstraszniejszym) karcącym spojrzeniem, który syn znał tak
dobrze. Przeklną w myślach, wiedząc, że ojciec łatwo się nie zgodzi – ba, w
ogóle się nie zgodzi!
- Jeżeli się zmieniłeś, to po co niby ci ta mapa? –
Powiedział nieufnym tonem, a synowi zabrakło już argumentów, by cokolwiek
powiedzieć. Zamilkł.
- Dokładnie! Powinien skupić się na nauce, niż bieganiem z
tą mapką – dodał po chwili Al i wstał od stołu, gładząc swoją założoną już
szatę w barwach Ravenclawu. James chciał się odgryźć, lecz powstrzymał się,
byleby ojciec jeszcze bardziej się nie przyczepił.
- A peleryna? – Spytał się z desperacją, zaciskając usta w
kreskę. Harry pokiwał bezradnie głową i także wstał ze stołu.
- Dałem ją Albusowi, w jego rękach będzie bezpieczniejsza i
z pewnością nie wykorzystywana w tak głupich sytuacjach! – Odpowiedział od razu
i za pomocą różdżki przywołał swoją teczkę wypełnioną ważnymi papierami, która
odbijała światło słoneczne, gdyż była idealnie wypucowana przez żonę. James
prychnął, zdenerwowany. Zastanawiał się, czemu jego tata to sztywniak, który
nie potrafi się bawić? Bo co, bo pokonał Voldemorta i był Wybrańcem, a teraz
chce skupić się TYLKO na pracy?
- Zastanawia mnie, czemu ty mogłeś używać peleryny i mapy
bez żadnych konsekwencji, a mój dziadek bawił się bez ograniczeń? – Wypalił
wreszcie, a jego oczy się zaiskrzyły. Harry odłożył teczkę, nieco zdziwiony.
Ginny spojrzała się, chcąc już zareagować, jednak James nie dał jej nic
powiedzieć. Odsunął krzesło ze zgrzytem i spojrzał się przenikliwie na ojca,
wkładając ręce do kieszeni spodni. – Bo byłeś Wybrańcem? – Dodał, gdy jego mama
weszła do kuchni, nieco zakłopotana sytuacją. Ojciec obdarzył syna chłodnym
spojrzeniem, jednak przeszedł po nim cień smutku i zafrasowania. Nie
odpowiedział nic, wyminął swojego syna, wychodząc z pomieszczenia.
- Nie mów o tym, James – Ginny powiedziała to tonem
spokojnym i matczynym. W końcu chyba wiedziała, że nie łatwo być dzieckiem tego, który pokonał Lorda Voldemorta, tego popularnego Harry’ego Pottera,
który w dodatku ostatnio nie widzi nic innego niż praca i…praca, chociaż sama
nie popierała dawania mapy Jamesowi, wiedząc o jego wybrykach. W końcu to była
młodsza wersja jej matki, Molly – tak samo troskliwej i opiekuńczej, chcącej
jak najlepiej dla rodziny. Ginevra jednak nie chciała być tylko kurą domową: w
końcu grała w drużynie Harpii, pisze w zakątku quidditchowym w Proroku oraz
systematycznie komentuje mecze. Teraz jednak zajmowała się w większej ilości
sprawami domowymi, niźli pracą, w przeciwieństwie do jej męża.
James,
nadal nieco zdenerwowany, wyszedł z kuchni. Nigdzie nie widział swojego taty,
ale to chyba lepiej. Lily spojrzała się na niego, swoimi wzrokiem maślanej
kruszynki, wychylając się zza skórzanej kanapy.
- Psst, James… - szepnęła do niego zachęcająco, przywołując
go gestem palca. James, lekko zdziwiony, podszedł do siostry. Uśmiechnęła się,
ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków.
- Co się stało? – Uniósł brwi, opierając dłoń o kanapę.
Lily, nie odpowiadając, zaczęła podnosić poduszki, rozwalając je po całym
pokoju, a po chwili szperała już w zagłówku. James zmarszczył brwi, wydymając
usta, przez co wyglądał trochę komicznie. Rudowłosa Puchonka jednak na to nie
zareagowała, gdyż po chwili wyciągnęła kawałek pergaminu. No właśnie, trochę
specjalny kawałek pergaminu, bo była to sama mapa Huncwotów, którą James chciał
desperacko odzyskać.
- Proszę – wręczyła mapę i uśmiechnęła się tajemniczo,
wracając do swojej ropuszy. James chciał już coś powiedzieć, ale po chwili
zamilkł. Przecież Lily jest tak niewinna i drobna, że wejdzie niezauważona
nawet do gabinetu taty, bardziej strzeżonego niż pokój dyrektorki. Na jego
twarzy pojawił się lekki uśmiech, dzięki któremu zapomniał o wcześniejszej
sytuacji. W sumie taka była natura Jamesa – beztroski piętnastolatek…
**
James,
co robił już od pięciu lat, przeszedł przez mur dzielący peron 10 i 9. Takim
sposobem znalazł się na peronie 9 i ¾ , pchając swój wózek przed siebie. Za nim
pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha Lily, a ostatni na miejscu był Albus,
ubrany już w szkolną szatę. Wokoło kłębiło się wielu uczniów wraz z rodzicami,
których James niezbyt znał, niektórych nawet nie kojarzył. Z niezadowoleniem
stwierdził, że nie ma nikogo z jego bliższych przyjaciół: Louisa, Jesalynn,
Ernesta, czy nawet Rosie lub Hugo. Jedynie Albus spotkał już swojego kompana do
nauki, niejakiego Paula Goldsteina, który posiadał wielkie, niebieskie
wyłupiaste oczy, jasne loki, przez co jego buzia wyglądała dziecinniej oraz
bardziej mazgajowato.
- Dzięki tej książce, zmieniłem swój pogląd na zaklęcia
domowe! Musisz ją koniecznie przeczytać, najlepiej w pociągu – Al uśmiechnął
się, ukazując czerwony tomik grubej książki, której tytuł nosił nazwę: „Jak
postrzegać zaklęcia domowe? Historia i ich zastosowanie”. Paul zaczął uważnie
przeglądać lekturę z każdej strony, podziwiając jej atuty. James natomiast stał
jak kołek wśród przepychających się uczniów, podczas gdy jego ojciec witał się
z co drugim dorosłym czarodziejem.
- Dzień dobry, panie Potter. Uporał się pan już z tymi
uciążliwymi demimozami? Skąd te stworzenia znalazły się w Anglii? – Zaczepił go
jakiś barczysty mężczyzna, którego twarz była pokryta wieloma szramami. James
wpatrywał się w niego, kojarząc jego przenikliwe, zielone oczy i ten nos…Och,
to z pewnością tata Jesalynn! Czyli ona gdzieś tutaj jest…
- Buu! – Jesalynn Campbell wyskoczyła wprost na Jamesa,
przyjaźnie go ściskając. Jej twarz była weselsza jeszcze bardziej niż zwykle,
przyjazne ogniki igrały w oczach, a rudawe włosy spięte były w niechlujną
kitkę, z której wylatywały pojedyncze kosmyki.
- Och, Jes! Ile rzeczy w twoich rękach wybuchnie w tym roku?
– Uśmiechnął się szeroko, a ona uniosła kąciki ust łobuzersko. Machnęła ręką,
po czym wyjęła miedziany kociołek, który wyglądał na zadziwiająco nowy.
- Wiesz, musiałam zakupić trochę nowe wyposażenie po
zmieszaniu Eliksiru Wielosokowego i Bujnego Owłosienia…Ucierpiała też na tym
moja klatka na sowę. Sowę więc też musiałam wymienić… - wskazała na klatkę, w
której pokornie siedziała szara sówka. – Nazwałam ją Dora… - Uśmiechnęła się
ponownie, a James nie mógł nacieszyć się widokiem swojej wesołej przyjaciółki,
której nie widział całe dwa miesiące.
- Tu jesteś, Jesalynn! Właśnie rozmawiałem z panem
Potterem…Nieważne! Mam nadzieję, że ten rok będzie niezwykle udany i nie będę
musiał kupować nowego kociołka. – Pan Campbell zmierzwił córkę po włosach,
przez co Gryfonka westchnęła bezradnie, jednak widocznie zadowolona z obecności
swojego ojca. James rzucił kątem oka na swojego tatę, który wciąż się na niego
patrzył, przez co syn czuł się nieco niezręcznie.
- Hugo, Hugo! – Po peronie rozległ się głos Lily, która
podbiegła do rudowłosego, chudego chłopaka, wyglądającego na nieco
nierozgarniętego i nieprzebudzonego. Uścisnął dziewczynę, a na jego twarzyczkę
pokrytą piegami wpełzł krzywy uśmiech. Za nim szedł jego ojciec i matka, czyli
Ronald oraz Hermiona Weasley, obok której stąpała Rosie. Ginny i Harry
uścisnęli serdecznie państwo Weasleyów, a Rosie pomachała do Albusa oraz
Jamesa. Jednym słowem, było to wielkie rodzinno-przyjazne spotkanie, na którym
brakowało jedynie Louisa. Oczywiście, syn Fleur i Billa, przybiegł po chwili,
taszcząc za sobą wózek, i ciężko sapiąc. Jego bystre oczy spojrzały się od razu
na najstarszego z synów Potterów, a po chwili obaj przybili piątkę, tak mocno,
że jęknęli cicho.
- Też tu jestem… - Jesalynn przewróciła teatralnie oczami,
po czym wybuchła śmiechem i także przybiła piątkę Louisowi. Ginevra, podczas
gdy jej mąż był zajęty rozmową, podeszła do trójki dzieci.
- Bądźcie grzeczni i uczcie się pilnie! – Powiedziała
przyjaznym tonem, jakby rozmawiała z dwulatkami. – James zajmij się
transmutacją i eliksirami, jeżeli chcesz dostać chociaż Nędznego. Miej na oku
Lily oraz graj w quidditcha najlepiej jak potrafisz! A teraz idę do Ala…Och,
gdzie jest ten Albus! – Poklepała wszystkich po główce i poszła szukać brata
Jamesa. Po chwili, na peronie pojawiła się również rodzina Malfoyów, czyli
Draco, Astoria oraz ich syn, Scorpius, który szedł z rozluzowanym kołnierzem,
unikając dotyków swojej matki.
- Nie mam już sześciu lat! – Warknął, odsuwając się od bezradnej
Astorii. Po chwili zniknął w tłumie uczniów, zapewne dołączając do swoich. Draco,
pogładził swoje włosy, mruknął coś do żony i eleganckim krokiem, podszedł
niespodziewanie do Harry’ego i Rona, ściskając służbowo dłoń. Odsunął się od
reszty i zaczął mruczeć coś pod nosem, konspiracyjnym zapewne tonem. Hermiona,
zignorowała to i zaczęła rozmawiać z Ginevrą, zerkając mimowolnie co chwilę w
stronę swojego męża.
Wszyscy
uczniowie zaczęli zbierać się już pod pociąg, a niektórzy, pożegnani już ze
swoimi rodzicami, wsiadali do niego. Hugo dostał pstryczka w nos od taty,
podczas gdy Hermiona ucałowała go mocno w policzek. Rosie została uściśnięta
równo dwadzieścia dwa razy przez Rona, podczas gdy mama wręczyła jej mały tomik
baśni. Albus ucałował mocno rodziców, dając jakieś „wspaniałe” rady tacie, Lily
dostała prezent pożegnalny w postaci podniesienia przez Harry’ego i mocnego całusa
od Ginevry. Fleur i Bill, wręczyli Louisowi kilka wymęczonych galeonów. Włosy
Jesalynn zostały ponownie pomierzwione przez jej barczystego tatę. W końcu
przyszła kolej na Jamesa. Nie lubił on pożegnań, zwłaszcza, kiedy mama prawie
zalewała się łzami, przy czym go przyduszała swoim morderczym uściskiem.
Powiedziała mu, aby nie rozrabiał, przytuliła go mocno, a tata, uścisnął mu jedynie
dłoń, puszczając oczko. Był to chyba
jedyny miły gest w tym tygodniu, więc cóż…Zawsze mogło być gorzej.
- Pokaż na co cię stać – rzucił na koniec i wysilił się na
uśmiech. Po chwili odwrócił wzrok i zniknął jak zwykle dzięki błyskawicznej
teleportacji. James, wzruszył ramionami, nieco zakłopotany pożegnaniem i
zniknął w pociągu, nie chcąc widzieć, jak po policzkach mamy spływają
pojedyncze łzy. Był to dla niego kłopotliwy widok, przez który czuł się
jakby…czegoś winien. Nie chciał jednak się przemęczać tą sprawą, która tak de
facto pojawiała się każdego roku i zaczął szukać Louisa oraz Jesalynn.
**
- Gdzie jest ten Ernest? Czyżby w tym roku darował sobie
edukację w Hogwarcie? – Mruknął James, rozglądając się po pociągu. Połowa
uczniów zajęła już swoje miejsce w wagonach, a oni nie widzieli nigdzie syna
Longbottoma, który zawsze witał się z nimi na peronie. Louis zajrzał do
przedziału, gdzie siedziała Lily, Hugo oraz dwoje innych Puchonów, Mackenzie i
Sean, o których James słyszał bardzo wiele podczas opowieści na obiadach u
Molly. Mackenzie była szczupłą mugolaczką, która lubiła quidditch (tak mówiła
Lily), zaś Sean niskim okularnikiem, pochodzącym z czystokrwistej rodziny.
- Widzieliście gdzieś Ernesta? – Rzucił na wstępie Louis,
potrząsając swoimi jasnymi włosami, których kosmyki zasłaniały mu włosy. Hugo
odwrócił wzrok, ukazując swoją piegowatą buźkę.
- Nigdzie go nie widziałem…Louis, oddasz wreszcie moje dwa
galeony? – Spytał się, wkładając do buzi czaski z galarety truskawkowej. W tej
samej chwili, Louis, nieco zaczerwieniony, zamknął przedział i poszedł szukać
dalej.
- Czy ty pożyczyłeś od Hugo galeony i nie chcesz mu ich
oddać? – Jesalynn zmrużyła oczy, uśmiechając się delikatnie. Weasley machnął ręką,
uderzając się przypadkiem w nos i jęknął cicho, rozmasowując go sobie.
- Ernest, tu jesteś pajacu! Wszędzie cię szukamy… -
Powiedział nagle James, wpadając do przedostatniego przedziału. Longbottom
wyszczerzył zęby, odkładając książkę o magicznych stworzeniach. Po chwili
wparowała również Jesalynn i Louis, rozkładając się na siedzeniach. Cóż, z tego
grona, najrozważniejszy był Ernest. Spokojny, opanowany, a pozostała trójka
wyglądała jak małpy po zażyciu Eliksiru wzbudzającego euforię.
- Suń się Potter, bo ja zawsze siadam przy oknie – Jesalynn
popchnęła piętnastolatka i usiadła na swoim ulubionym miejscu, rozkoszując się
pięknym widokiem. Louis zaczął przeliczać swoje galeony, a Ernest spojrzał się
na niego z ukosa.
- Znowu wykonujesz jakieś szemrane interesy? – Klepnął
kolegę po głowie, a on odetchnął głęboko, ponownie wkładając monety do
kieszeni.
- Jeżeli za szemrane interesy uważa się kupno czegoś z
wózeczka pełnego słodyczy, to tak, owszem – wyjrzał przez drzwi do przedziału,
patrząc, czy pani nazywająca ich rozkosznymi kochaneczkami nie nadchodzi ze
swoim wózeczkiem łakoci.
- Przypominam ci Louis, że jeszcze w tamtym roku próbowałeś
kupić wspomagacze do nauki od tej siódmoklasistki – odezwał się James,
wkładając kufer na górę. Jes uśmiechnęła się delikatnie, nadal wpatrując się w
krajobraz za oknem, podczas gdy Louis prychnął.
- Przeszłość! – Wzruszył ramionami i gdy Pani „Rozkoszne
Kochaneczki” do nich podeszła, wraz z Jamesem zakupił dosyć dużą ilość słodyczy
– fasolki wszystkich smaków, pomarańczowe lizaki zwijasy, czekoladowe żaby,
kremowe bryły nugatu oraz oranżadę czarodziejów. Wszyscy więc zaczęli zajadać
się przysmakami, zaczynając od lizaków, które na parę sekund zwinęły im języki.
- Przepraszam, że tak nie wysyłałem do was listów – zaczął
Ernest, kończąc swojego lizaka i wyrzucając delikatnie patyczek do małego
koszyczka. – Ale spędziłem wakacje z Julie Bell! Mieszka niedaleko mnie, więc
często się spotykaliśmy na wzgórzu – uśmiechnął się serdecznie, a Jesalynn
prawie zadławiła się kawałkiem swojego lizaka.
- Och, tak, Julie Bell z pewnością zaszkodziła ci, aby
wysłać chociaż jedną głupią sowę – skomentowała Cambpell, poprawiając swoją
kitkę. Louis i James spojrzeli się na nią, unosząc jedną brew. Cóż, Jes taka
już była – często stawała się zazdrosna. Bała się, że ich przyjaźń w każdej chwili może
się rozbić jak porcelana, chociaż na ogół promieniowała radością.
- Nie przesadzaj, Jesalynn, skoro i tak prawie cały czas w
szkole spędzam z wami. Odczytywałem
wasze listy, po prostu nie miałem czasu odpisywać - odparł od razu Ernest, próbując
zachować spokojny ton. Campbell wzruszyła ramionami i oparła się o podgłówek ,
przymykając oczy, nieco rozdrażniona.
- Zapomniałem wam czegoś powiedzieć! – James, który chciał
rozluźnić atmosferę, zaczął szperać w swoim kufrze. Wiedział, że informacja o
odzyskaniu mapy Huncwotów, na pewno poprawi humor zebranym. W końcu wyciągnął
pergamin i wetknął pod nos Jes, później Louisowi, aż na koniec rzucił
Ernestowi, który siedział naprzeciw nich.
- Mapa Huncwotów! Jak ty to zrobiłeś…? – Ernest przyglądał
się mapce, zadowolony, jednak po chwili jego mina zrzedła. – Jak mój ojciec się
dowie, że znowu łazimy z tą mapą…Będę miał przekichane! – Zaniepokoił się,
dając ją ponownie w ręce Jamesa.
- O to w tym chodzi, żeby nikt się nie dowiedział –
prychnęła Jes, a Ernest obrzucił ją ponurym wzrokiem. Louis, nie zwracając
uwagi na małą kłótnię przyjaciół, wyrwał
mapkę z rok Pottera i oglądał z każdej strony, jakby nigdy jej nie widział.
- Tylko nikomu ani słowa o tym! Al od razu powie tacie –
mruknął James, wkładając do buzi kawałek bryły nugatowej, która na chwilę
zakleiła mu usta i nie mógł nic mówić.
- A Peleryna Niewidka? – Spytał się podekscytowany Louis, a
Campbell aż podskoczyła i przysunęła się do chłopaków. Ernest nie wyglądał na
specjalnie zachwyconego, więc nawet się nie nachylił.
- Ukradsniemy Albussowsi i pso problsemie – James uniósł
kciuka w górę, sepleniąc z powodu klejącego się miodu w jego buzi.
- To będzie najlepszy rok w naszym życiu! – Jesalynn
uśmiechnęła się szeroko i przybiła każdemu po piątce. Longbottom natomiast
taksował ich wzrokiem, wpatrując się w nich swoimi brązowymi oczami.
- Ja w niczym nie uczestniczę – wzruszył ramionami,
zaczerwieniony i wyszedł z przedziału, trzaskając drzwiczkami. Louis i James
unieśli brwi, a rudowłosa dziewczyna od razu wskoczyła na jego miejsce,
rozkładając się.
- Co go ugryzło? – Weasley potrząsnął swoja czupryną, nadal
nieco zdziwiony. James poczuł dziwne ukłucie w żołądku – zawsze trzymali się
razem, nigdy żaden z nich ot tak nie wychodził. Czyżby Ernest naprawdę się od
nich oddalał? Ech, czemu niby miałby to robić? Te podejrzenia brzmią naprawdę śmiesznie,
nawet w głowie chłopaka.
- Przynajmniej ogrzał miejsce – stwierdziła obojętnie
Jesalynn, a James mimowolnie parsknął śmiechem. Dziewczyna wyszczerzyła z
ironią ząbki, wyciągając swoją rękę w celu sięgnięcia po oranżadę czarodziejów,
która zmieniała co chwilę barwę.
- Jesteś zazdrosna o Julie Bell? – Spytał się po chwili, a
dziewczyna od razu pokręciła przecząco głową i wyciągając się, szturchnęła go
łokciem w brzuch.
- Nie jestem! Czemu miałabym być… - żachnęła się i oparła o
łokieć. – Po prostu on się zachowuje…dziwnie! – Dodała po chwili, próbując
brzmieć przekonująco. Jednak nawet sklątka tylnowybuchowa zauważyłaby, że
dziewczyna kłamie. James i Louis znali
ją od pięciu lat, kiedy spotkali się z nią na szlabanie. Od razu zauważyli, że
jest żywiołowa, wesoła, zabawna, ale po pewnym czasie, iż łatwo staję się
zazdrosna, ale stara się to ukrywać…
*
James
wyszedł z przedziału, gdy Jesalynn zasnęła, dzięki usypiającemu odgłosowi
stukania kół pociągu, a Louis zajął się szukaniem czekoladowej żaby. Potter
chciał przede wszystkim znaleźć Ernesta, ale także rozruszać kości, mimo że pociąg
zbliżał się już do stacji w Hogsmeade. Zajrzał do przedziału Hugona, Lily i
dwójki innych Puchonów. Jego siostra smacznie spała, a Ernesta nie było.
Później z niechęcią wszedł do swojego brata. Albus siedział i uczył się wraz z
Goldsteinem, a Longbottoma jak nie było, tak nie ma. Spytał się po drodze
uroczej Gwendoliny Spinnet, czy wie gdzie mógłby podziewać się Ernest.
Powiedziała, że kręcił się koło przedziału Julie Bell.
- Mogłem się tego spodziewać – mruknął pod nosem i wkładając
ręce do kieszeni, zaczął szukać przedziału Bell dzięki wskazówkom Gwendoliny.
TRACH.
W tej
samej chwili w pociągu zapadła ciemność. Nic nie było widoczne, nawet
pojedyncze cienie. James usłyszał donośne krzyki i piski. Zaczął po omacku
błądzić po korytarzu, gdy po chwili coś – ktoś uderzył go mocno w brzuch, przez
co z jękiem upadł na podłogę. Nie mogła to być pięść, prędzej ktoś przyłożył mu
z nogi. Zaczął szperać po spodniach w poszukiwaniu różdżki, jednak po chwili
ponownie został uderzony, tym razem w nos. Poczuł, jak spływają mu strużki
krwi, a jego nozdrza zostają niemalże zmiażdżone. Był przerażony, obolały i
jednocześnie zagubiony. Czemu atakujący nie używał żadnych zaklęć?
- Czemu..c-czemu nie
użżywasz zzaklęć? – Wyjęczał niepewnie, oddalając się od swojego przeciwnika.
Nie próbował już szukać różdżki – zostawił ją w przedziale. Błagał w myślach,
by ktokolwiek tu przyszedł. Czemu nikogo nie ma? Nikt nie próbuje mu pomóc?
Czemu krzyki słyszy jedynie w oddali? Po chwili poczuł rozdzierający ból ciała,
który spowodował również drętwienie. Atakujący użył zapewne magii niewerbalnej.
– POMOCY! – Zakrzyknął najsilniej jak mógł, jednak wiedział, że efekty będę
niewielkie, ze względu na ból, który nadal utrzymywał się w jego ciele. Został
jeszcze raz uderzony, ponownie w nos, przez co kolejne strużki krwi zaczęły
skapywać na jego ubranie. Przeciwnik przestał
atakować. James leżał na zimnej podłodze, ciężko oddychając. Nogi nadal
miał zdrętwiałe i z trudnością przełożył się na drugi bok. Światło zaczęło po
pewnym czasie wracać, widać było zarysy, a niektóre lampy w pociągu zapalały
się. Nigdzie nie widział atakującego.
- Ktoś tu jest! – Usłyszał. Podniósł głowę. Z innego wagonu
przybiegł blondyn z rozluzowanym kołnierzem i niezbyt dobrze wyczesanymi
włosami. Poznał w nim Scorpiusa Malfoya, a po chwili zobaczył kolejne sylwetki.
Była tam Lily, która stała z rozdziawionymi ustami i zaczęła krzyczeć, aż
wreszcie prawie wszyscy uczniowie, którzy się pomieścili, stali nad nim ,
tworząc kółko. Chciał ich odpędzić, zirytowany, ale ból nie ustępował.
- Odsuńcie się, kretyni – z tłumu przepchał się jego brat,
Albus. – Może zawołacie kogoś dorosłego? Mój brat leży nieprzytomny! Louis,
idźże po jakiegoś nauczyciela! Ktoś musi tu być – warknął do Weasleya, który
zszokowany, od razu pobiegł w stronę wyjścia.
- Nnnic mi nie jesss… - mruknął James. Albus machnął
różdżką, a strużki krwi zniknęły, jednak ból pozostał taki sam.
- Co się stało? Kto ci to zrobił? – Al podniósł lekko jego
głowę. James czuł się jak niepełnosprawny człowiek, co wzmagało w nim irytacje,
tak samo jak ból, z którym nie umiał sobie poradzić. Po chwili jednak nie
słyszał już niczego. Zapadła ciemność. Tylko z tym wyjątkiem, że jedynie dla niego.