sobota, 23 lipca 2016

CZY KTOŚ JESZCZE TO CZYTA? :)

Z góry przepraszam, że tak długo nie było postu, ale...miałam pewne problemy, które musiałam rozwiązać. Zdrowotne i rodzinne, ale już wszystkie jest okej :D Chce zabrać się do pisania rozdziału, ale czy ktoś tu jeszcze zagląda?
Pozdrawiam,
Ameba.

niedziela, 5 czerwca 2016

Rozdział 0




Rozdział 0
- Ałć, zachowujesz się jak bahanka, James! – Warknął Albus, który oberwał tenisówką z rozklejającą się podeszwą w twarz, tak mocno, że na policzku pojawił się czerwony ślad. Pocierał mocno miejsce uderzenia, łypiąc spode łba na swojego brata. James stał na niepościelonym łóżku, spod którego wystawały różne niepokojące rzeczy i zupełnie nie przejął się groźnym wzrokiem brata. Zeskoczył spokojnie z łóżka i podniósł tenisówkę, oglądając ją ze wszystkich stron.
- Powinieneś się cieszyć, że miałeś chociaż okazję zostać uderzonym przez tak drogocennego buta – dumny James uniósł obuwie, by oświetlało je słońce, którego promienie wkradały się przez okno. – Kiedy podszedł do nas Wiktor Krum w 2014 roku, poprosiłem go o autograf. Byłem spanikowany, więc zdjąłem tenisówkę i podałem temu wspaniałemu bułgarskiemu szukającemu. Jestem pewny, że zajmę jego miejsce, tylko w reprezentacji Anglii! – Dodał podekscytowany i wrzucił tenisówkę z powrotem pod łóżko. Jego młodszy brat, prychnął gniewnie, opierając się o odrapaną framugę drzwi.
- W tym roku masz SUMy, więc zamiast zajmować się jak świr tym quidditchem, wziąłbyś się za naukę. Twoje oceny z transmutacji i eliksirów są kompletnie BEZNADZIEJNE! – Powiedział, celując na niego palcem, jakby chciał go nim przedziurawić. James,  grzebał w swoim kufrze, wyrzucając co chwilę jakieś rzeczy, na przykład dziurawe skarpety i pudło łajnobomb z ubiegłego roku.
- No tak, zapomniałem, że jesteś Krukonem, który zakochał się w Slughornie – zaśmiał się starszy z braci Potterów, opróżniając kufer ze szczątek kociołka, który wybuchł po mieszance eliksirów Louisa Weasleya  i Jamesa, przez co dostali pięciodniowy szlaban.  Albus chciał już coś powiedzieć i otworzył nawet buzię, zaczerwieniony, gdy do pokoju wbiegła ich matka -  Ginny. Jej rude włosy latały we wszystkie włosy, a przypalony fartuszek kuchenny z logiem Harpii z Holyhead, był lekko zakrzywiony.
- Co się dzieje? James, czemu znowu zaczepiasz z Ala? – Zapytała matczynym głosem pełnym troski, jednak dało się w nim wyczuć nutę zdenerwowania. Zmrużyła oczy, celując wzrokiem na starszego, który zastanawiał się właśnie, czy lepiej spakować komplet łajnobomb, czy cały zestaw dyniowych pasztecików specjalnego wydania pana Czary – mary, który otworzył niedawno swoje małe stoisko na ulicy Pokątnej, cieszące się dużą popularnością wśród przebywających tam uczniów. James odwrócił się, ze swoim szerokim uśmiechem na twarzy.
- Czemy to go tak faworyzujesz? To nie ja go zaczepiam! Znowu mi wmawia, że jestem beznadziejnym uczniem! – Powiedział z udawaną goryczą. – Już wolę spędzać wakacje cały czas grając w quidditcha z Louisem, niż siedzieć na strychu i czytać stare podręczniki. Czy on w ogóle żyje na tym świecie? – Przewrócił teatralnie oczami i ułożył się na ziemi. Ginevra machnęła różdżką, a dywan podskoczył razem z Jamesem, a także rzeczami walającymi się po podłodze, które po chwili trafiły na swoje wcześniejsze miejsce – do szaf, komód, a szkolne rzeczy powędrowały do kufra, który po chwili zamknął się, wydając przy tym donośny dźwięk.
- Och, mamo! Wiesz, że tego nie lubię – warknął starszy Potter, masując swoje plecy. Albus zachichotał cicho i poszedł pokornie za mamą, która rzuciła tylko: „Zejdź na śniadanie”. Po chwili dało usłyszeć się odgłos kroków i zgrzyt widelców.
James rozejrzał się po czystszym już pokoju. Ściany były zapełnione tapetą w miotły, a na podłodze znajdował się zakurzony od sierści kota piętnastolatka zielony dywan. Wszędzie wisiały plakaty Srok z Montrose, czyli drużyny quidditcha, którą James uwielbiał od dziesiątego roku życia, po tym, jak zobaczył jeden ich z meczy. Stwierdził, że w przyszłości będzie godnie ich reprezentował, tak samo jak angielską drużynę. Nad hebanowym łóżkiem znajdowały się zdjęcia z pierwszego meczu Jamesa jako szukającego, które wykonał niezastąpiony Louis Weasley, przy nieznacznej pomocy Jesalynn Campbell, przyjaciółki z ich roku. Obok łóżka stała najnowsza miotła tego sezonu, czyli Błyskawiczna Osa, która została wsławiona przez reprezentację Japonii, gdy jeden z ich obrońców użył jej w meczu towarzyskim, gdzie popisał się niesamowitą szybkością oraz refleksem. James pogłaskał ją czuło. Był zapalonym graczem quidditcha i swą przyszłość wiązał jedynie z nim, w przeciwieństwie do Albusa, który chciał zostać Aurorem, później ich szefem,  aż wreszcie dobędzie stołka Ministra Magii. Kontrolował więc pracę taty i dopytywał się o różne rzeczy, podczas gdy James interesował się bardziej historią zawodową mamy, która grała niegdyś w drużynie Harpii. Pośrodku tego stała ich mała siostrzyczka Lily, Puchonka z drugiego roku, która chciała „ratować zwierzątka i ludzi” i rozklejała się nad każdą istotą ludzką czy nieludzką. James zastanawiał się czasami, czy pomogłaby też wściekłej chimerze, głaszcząc ją po główce i podając miskę z mlekiem.
                Chłopiec rozłożył się na łóżku i pomyślał, jak bardzo nie może doczekać się wyjazdu do Hogwartu. Chociaż prawie całe wakacje spędził z Louisem, grając w quidditcha i odwiedzając Muszelkę, to czuł niedosyt, gdyż w szkole miał tak wielu przyjaciół! Jesalynn Campbell, która cały czas chciała eksperymentować z urokami i eliksirami, przez co często trafiała do skrzydła szpitalnego. Promieniowała radością przez calutki rok i James nie mógł jej nie lubić. Spotka także Hugo Weasleya, niezdarnego Puchona, Rosie Weasley, Gryfonkę z wielkimi ambicjami, a także wiele innych osób, na przykład Ernesta Longbottoma, który w przeciwieństwie do ojca był chudy jak patyk i zamiast interesować się roślinami, pałał miłością do opieki nad magicznymi stworzeniami. Uśmiechnął się i zapewne rozmyślałby o Hogwarcie dalej, gdyby nie wściekły głos matki z dołu:
- ZŁAŹ, JAMES!!!
*
                Harry Potter położył nerwowo filiżankę z kawą, przyciskając mocno palcami strony Proroka Codziennego. Prychnął rozzłoszczony, niczym kotka Jamesa, Swanilda, która właśnie siedziała w kącie i oczekiwała, że ktoś zrzuci jej kawałek szynki.
- Rita Skeeter znowu napisała, że chce niby przejąć stanowisko Ministra Magii! – Powiedział, zwijając gazetę w rulon i kładąc ją na stole. Ginny wzruszyła ramionami – od dwóch lat każdy poranek zaczynał się tak samo. Jej mąż, zajęty w 99 procentach pracą, narzekał na wszystko co napisali w Proroku, lub po prostu zrzędził na Ministerstwo.  Cud, że miał czas pożegnać dzieci na King’s Cross, chociaż i tak później od razu teleportował się do Kwatery Głównej, gdy pociąg ruszał do Hogwartu.
- To okropne, tato! – Odparł od razu Albus, próbując zachować poważny i dorosły tonem. James parsknął śmiechem, prawie wypluwając z ust kawałki chleba z dżemem. Al zmierzył go natychmiast nienawistnym wzrokiem, jednak po chwili wrócił do zajadania się owsianką. Ginevra zajmowała się teraz ściąganiem kufrów z góry za pomocą zaklęcia przywołującego, a Lily siedziała i trzymała delikatnie swoją ropuchę, Winonę, którą zakupiła na Pokątnej, twierdząc, że to jej największa miłość.
                James skończył wreszcie kanapki z dżemem i spojrzał się niepewnie na tatę. W przeciągu paru lat jego ojciec stał się surowszy i nerwowy, a także był jedyną osobą w tym domu, która mogła tak nad nim zapanować. Zawsze pod naporem jego karcącego wzroku, lub słów, James się denerwował i uciekał jak najprędzej do pokoju, lub innego, pustego pomieszczenia. Rok temu, z powodu jego wybryków (między innymi zwalenie wiadra tuszu na głowę Filcha lub kradzież flaszki eliksirów), tata odebrał mu mapę Huncwotów, którą wręczył mu na trzynaste urodziny. Stwierdził, że to był głupi pomysł i nie można Jamesowi ufać, więc schował ją w swoim gabinecie. Teraz, najstarszy syn Potterów, musiał użyć siły perswazji i przekonać ojca, by mu ją oddał.
- Tato… - zaczął cichym tonem niewinnej istoty, która znalazła się tu przypadkiem, a Harry podniósł na niego wzrok. – Znaczy…Wiesz, bo ja się bardzo zmieniłem, jestem większy. Czy mógłbym, znaczy, ekhm,  czy mógłbym prosić o ponowne oddanie mapy? – Spytał się, powiększając swoje oczy o dwa rozmiary. Ginny upuściła w tej samej chwili kufer, Lily odwróciła wzrok, a Albus zachichotał, podczas gdy Harry zmierzył Jamesa (najstraszniejszym) karcącym spojrzeniem, który syn znał tak dobrze. Przeklną w myślach, wiedząc, że ojciec łatwo się nie zgodzi – ba, w ogóle się nie zgodzi!
- Jeżeli się zmieniłeś, to po co niby ci ta mapa? – Powiedział nieufnym tonem, a synowi zabrakło już argumentów, by cokolwiek powiedzieć. Zamilkł.
- Dokładnie! Powinien skupić się na nauce, niż bieganiem z tą mapką – dodał po chwili Al i wstał od stołu, gładząc swoją założoną już szatę w barwach Ravenclawu. James chciał się odgryźć, lecz powstrzymał się, byleby ojciec jeszcze bardziej się nie przyczepił.
- A peleryna? – Spytał się z desperacją, zaciskając usta w kreskę. Harry pokiwał bezradnie głową i także wstał ze stołu.
- Dałem ją Albusowi, w jego rękach będzie bezpieczniejsza i z pewnością nie wykorzystywana w tak głupich sytuacjach! – Odpowiedział od razu i za pomocą różdżki przywołał swoją teczkę wypełnioną ważnymi papierami, która odbijała światło słoneczne, gdyż była idealnie wypucowana przez żonę. James prychnął, zdenerwowany. Zastanawiał się, czemu jego tata to sztywniak, który nie potrafi się bawić? Bo co, bo pokonał Voldemorta i był Wybrańcem, a teraz chce skupić się TYLKO na pracy?
- Zastanawia mnie, czemu ty mogłeś używać peleryny i mapy bez żadnych konsekwencji, a mój dziadek bawił się bez ograniczeń? – Wypalił wreszcie, a jego oczy się zaiskrzyły. Harry odłożył teczkę, nieco zdziwiony. Ginny spojrzała się, chcąc już zareagować, jednak James nie dał jej nic powiedzieć. Odsunął krzesło ze zgrzytem i spojrzał się przenikliwie na ojca, wkładając ręce do kieszeni spodni. – Bo byłeś Wybrańcem? – Dodał, gdy jego mama weszła do kuchni, nieco zakłopotana sytuacją. Ojciec obdarzył syna chłodnym spojrzeniem, jednak przeszedł po nim cień smutku i zafrasowania. Nie odpowiedział nic, wyminął swojego syna, wychodząc z pomieszczenia.
- Nie mów o tym, James – Ginny powiedziała to tonem spokojnym i matczynym. W końcu chyba wiedziała, że nie łatwo być dzieckiem tego, który pokonał Lorda Voldemorta, tego popularnego Harry’ego Pottera, który w dodatku ostatnio nie widzi nic innego niż praca i…praca, chociaż sama nie popierała dawania mapy Jamesowi, wiedząc o jego wybrykach. W końcu to była młodsza wersja jej matki, Molly – tak samo troskliwej i opiekuńczej, chcącej jak najlepiej dla rodziny. Ginevra jednak nie chciała być tylko kurą domową: w końcu grała w drużynie Harpii, pisze w zakątku quidditchowym w Proroku oraz systematycznie komentuje mecze. Teraz jednak zajmowała się w większej ilości sprawami domowymi, niźli pracą, w przeciwieństwie do jej męża.
                James, nadal nieco zdenerwowany, wyszedł z kuchni. Nigdzie nie widział swojego taty, ale to chyba lepiej. Lily spojrzała się na niego, swoimi wzrokiem maślanej kruszynki, wychylając się zza skórzanej kanapy.
- Psst, James… - szepnęła do niego zachęcająco, przywołując go gestem palca. James, lekko zdziwiony, podszedł do siostry. Uśmiechnęła się, ukazując rząd śnieżnobiałych ząbków.
- Co się stało? – Uniósł brwi, opierając dłoń o kanapę. Lily, nie odpowiadając, zaczęła podnosić poduszki, rozwalając je po całym pokoju, a po chwili szperała już w zagłówku. James zmarszczył brwi, wydymając usta, przez co wyglądał trochę komicznie. Rudowłosa Puchonka jednak na to nie zareagowała, gdyż po chwili wyciągnęła kawałek pergaminu. No właśnie, trochę specjalny kawałek pergaminu, bo była to sama mapa Huncwotów, którą James chciał desperacko odzyskać.
- Proszę – wręczyła mapę i uśmiechnęła się tajemniczo, wracając do swojej ropuszy. James chciał już coś powiedzieć, ale po chwili zamilkł. Przecież Lily jest tak niewinna i drobna, że wejdzie niezauważona nawet do gabinetu taty, bardziej strzeżonego niż pokój dyrektorki. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, dzięki któremu zapomniał o wcześniejszej sytuacji. W sumie taka była natura Jamesa – beztroski piętnastolatek…
**
                James, co robił już od pięciu lat, przeszedł przez mur dzielący peron 10 i 9. Takim sposobem znalazł się na peronie 9 i ¾ , pchając swój wózek przed siebie. Za nim pojawiła się uśmiechnięta od ucha do ucha Lily, a ostatni na miejscu był Albus, ubrany już w szkolną szatę. Wokoło kłębiło się wielu uczniów wraz z rodzicami, których James niezbyt znał, niektórych nawet nie kojarzył. Z niezadowoleniem stwierdził, że nie ma nikogo z jego bliższych przyjaciół: Louisa, Jesalynn, Ernesta, czy nawet Rosie lub Hugo. Jedynie Albus spotkał już swojego kompana do nauki, niejakiego Paula Goldsteina, który posiadał wielkie, niebieskie wyłupiaste oczy, jasne loki, przez co jego buzia wyglądała dziecinniej oraz bardziej mazgajowato.
- Dzięki tej książce, zmieniłem swój pogląd na zaklęcia domowe! Musisz ją koniecznie przeczytać, najlepiej w pociągu – Al uśmiechnął się, ukazując czerwony tomik grubej książki, której tytuł nosił nazwę: „Jak postrzegać zaklęcia domowe? Historia i ich zastosowanie”. Paul zaczął uważnie przeglądać lekturę z każdej strony, podziwiając jej atuty. James natomiast stał jak kołek wśród przepychających się uczniów, podczas gdy jego ojciec witał się z co drugim dorosłym czarodziejem.
- Dzień dobry, panie Potter. Uporał się pan już z tymi uciążliwymi demimozami? Skąd te stworzenia znalazły się w Anglii? – Zaczepił go jakiś barczysty mężczyzna, którego twarz była pokryta wieloma szramami. James wpatrywał się w niego, kojarząc jego przenikliwe, zielone oczy i ten nos…Och, to z pewnością tata Jesalynn! Czyli ona gdzieś tutaj jest…
- Buu! – Jesalynn Campbell wyskoczyła wprost na Jamesa, przyjaźnie go ściskając. Jej twarz była weselsza jeszcze bardziej niż zwykle, przyjazne ogniki igrały w oczach, a rudawe włosy spięte były w niechlujną kitkę, z której wylatywały pojedyncze kosmyki.
- Och, Jes! Ile rzeczy w twoich rękach wybuchnie w tym roku? – Uśmiechnął się szeroko, a ona uniosła kąciki ust łobuzersko. Machnęła ręką, po czym wyjęła miedziany kociołek, który wyglądał na zadziwiająco nowy.
- Wiesz, musiałam zakupić trochę nowe wyposażenie po zmieszaniu Eliksiru Wielosokowego i Bujnego Owłosienia…Ucierpiała też na tym moja klatka na sowę. Sowę więc też musiałam wymienić… - wskazała na klatkę, w której pokornie siedziała szara sówka. – Nazwałam ją Dora… - Uśmiechnęła się ponownie, a James nie mógł nacieszyć się widokiem swojej wesołej przyjaciółki, której nie widział całe dwa miesiące.
- Tu jesteś, Jesalynn! Właśnie rozmawiałem z panem Potterem…Nieważne! Mam nadzieję, że ten rok będzie niezwykle udany i nie będę musiał kupować nowego kociołka. – Pan Campbell zmierzwił córkę po włosach, przez co Gryfonka westchnęła bezradnie, jednak widocznie zadowolona z obecności swojego ojca. James rzucił kątem oka na swojego tatę, który wciąż się na niego patrzył, przez co syn czuł się nieco niezręcznie.
- Hugo, Hugo! – Po peronie rozległ się głos Lily, która podbiegła do rudowłosego, chudego chłopaka, wyglądającego na nieco nierozgarniętego i nieprzebudzonego. Uścisnął dziewczynę, a na jego twarzyczkę pokrytą piegami wpełzł krzywy uśmiech. Za nim szedł jego ojciec i matka, czyli Ronald oraz Hermiona Weasley, obok której stąpała Rosie. Ginny i Harry uścisnęli serdecznie państwo Weasleyów, a Rosie pomachała do Albusa oraz Jamesa. Jednym słowem, było to wielkie rodzinno-przyjazne spotkanie, na którym brakowało jedynie Louisa. Oczywiście, syn Fleur i Billa, przybiegł po chwili, taszcząc za sobą wózek, i ciężko sapiąc. Jego bystre oczy spojrzały się od razu na najstarszego z synów Potterów, a po chwili obaj przybili piątkę, tak mocno, że jęknęli cicho.
- Też tu jestem… - Jesalynn przewróciła teatralnie oczami, po czym wybuchła śmiechem i także przybiła piątkę Louisowi. Ginevra, podczas gdy jej mąż był zajęty rozmową, podeszła do trójki dzieci.
- Bądźcie grzeczni i uczcie się pilnie! – Powiedziała przyjaznym tonem, jakby rozmawiała z dwulatkami. – James zajmij się transmutacją i eliksirami, jeżeli chcesz dostać chociaż Nędznego. Miej na oku Lily oraz graj w quidditcha najlepiej jak potrafisz! A teraz idę do Ala…Och, gdzie jest ten Albus! – Poklepała wszystkich po główce i poszła szukać brata Jamesa. Po chwili, na peronie pojawiła się również rodzina Malfoyów, czyli Draco, Astoria oraz ich syn, Scorpius, który szedł z rozluzowanym kołnierzem, unikając dotyków swojej matki.
- Nie mam już sześciu lat! – Warknął, odsuwając się od bezradnej Astorii. Po chwili zniknął w tłumie uczniów, zapewne dołączając do swoich. Draco, pogładził swoje włosy, mruknął coś do żony i eleganckim krokiem, podszedł niespodziewanie do Harry’ego i Rona, ściskając służbowo dłoń. Odsunął się od reszty i zaczął mruczeć coś pod nosem, konspiracyjnym zapewne tonem. Hermiona, zignorowała to i zaczęła rozmawiać z Ginevrą, zerkając mimowolnie co chwilę w stronę swojego męża.
                Wszyscy uczniowie zaczęli zbierać się już pod pociąg, a niektórzy, pożegnani już ze swoimi rodzicami, wsiadali do niego. Hugo dostał pstryczka w nos od taty, podczas gdy Hermiona ucałowała go mocno w policzek. Rosie została uściśnięta równo dwadzieścia dwa razy przez Rona, podczas gdy mama wręczyła jej mały tomik baśni. Albus ucałował mocno rodziców, dając jakieś „wspaniałe” rady tacie, Lily dostała prezent pożegnalny w postaci podniesienia przez Harry’ego i mocnego całusa od Ginevry. Fleur i Bill, wręczyli Louisowi kilka wymęczonych galeonów. Włosy Jesalynn zostały ponownie pomierzwione przez jej barczystego tatę. W końcu przyszła kolej na Jamesa. Nie lubił on pożegnań, zwłaszcza, kiedy mama prawie zalewała się łzami, przy czym go przyduszała swoim morderczym uściskiem. Powiedziała mu, aby nie rozrabiał, przytuliła go mocno, a tata, uścisnął mu jedynie dłoń, puszczając  oczko. Był to chyba jedyny miły gest w tym tygodniu, więc cóż…Zawsze mogło być gorzej.
- Pokaż na co cię stać – rzucił na koniec i wysilił się na uśmiech. Po chwili odwrócił wzrok i zniknął jak zwykle dzięki błyskawicznej teleportacji. James, wzruszył ramionami, nieco zakłopotany pożegnaniem i zniknął w pociągu, nie chcąc widzieć, jak po policzkach mamy spływają pojedyncze łzy. Był to dla niego kłopotliwy widok, przez który czuł się jakby…czegoś winien. Nie chciał jednak się przemęczać tą sprawą, która tak de facto pojawiała się każdego roku i zaczął szukać Louisa oraz Jesalynn.
**
- Gdzie jest ten Ernest? Czyżby w tym roku darował sobie edukację w Hogwarcie? – Mruknął James, rozglądając się po pociągu. Połowa uczniów zajęła już swoje miejsce w wagonach, a oni nie widzieli nigdzie syna Longbottoma, który zawsze witał się z nimi na peronie. Louis zajrzał do przedziału, gdzie siedziała Lily, Hugo oraz dwoje innych Puchonów, Mackenzie i Sean, o których James słyszał bardzo wiele podczas opowieści na obiadach u Molly. Mackenzie była szczupłą mugolaczką, która lubiła quidditch (tak mówiła Lily), zaś Sean niskim okularnikiem, pochodzącym z czystokrwistej rodziny.
- Widzieliście gdzieś Ernesta? – Rzucił na wstępie Louis, potrząsając swoimi jasnymi włosami, których kosmyki zasłaniały mu włosy. Hugo odwrócił wzrok, ukazując swoją piegowatą buźkę.
- Nigdzie go nie widziałem…Louis, oddasz wreszcie moje dwa galeony? – Spytał się, wkładając do buzi czaski z galarety truskawkowej. W tej samej chwili, Louis, nieco zaczerwieniony, zamknął przedział i poszedł szukać dalej.
- Czy ty pożyczyłeś od Hugo galeony i nie chcesz mu ich oddać? – Jesalynn zmrużyła oczy, uśmiechając się delikatnie. Weasley machnął ręką, uderzając się przypadkiem w nos i jęknął cicho, rozmasowując go sobie.
- Ernest, tu jesteś pajacu! Wszędzie cię szukamy… - Powiedział nagle James, wpadając do przedostatniego przedziału. Longbottom wyszczerzył zęby, odkładając książkę o magicznych stworzeniach. Po chwili wparowała również Jesalynn i Louis, rozkładając się na siedzeniach. Cóż, z tego grona, najrozważniejszy był Ernest. Spokojny, opanowany, a pozostała trójka wyglądała jak małpy po zażyciu Eliksiru wzbudzającego euforię.
- Suń się Potter, bo ja zawsze siadam przy oknie – Jesalynn popchnęła piętnastolatka i usiadła na swoim ulubionym miejscu, rozkoszując się pięknym widokiem. Louis zaczął przeliczać swoje galeony, a Ernest spojrzał się na niego z ukosa.
- Znowu wykonujesz jakieś szemrane interesy? – Klepnął kolegę po głowie, a on odetchnął głęboko, ponownie wkładając monety do kieszeni.
- Jeżeli za szemrane interesy uważa się kupno czegoś z wózeczka pełnego słodyczy, to tak, owszem – wyjrzał przez drzwi do przedziału, patrząc, czy pani nazywająca ich rozkosznymi kochaneczkami nie nadchodzi ze swoim wózeczkiem łakoci.
- Przypominam ci Louis, że jeszcze w tamtym roku próbowałeś kupić wspomagacze do nauki od tej siódmoklasistki – odezwał się James, wkładając kufer na górę. Jes uśmiechnęła się delikatnie, nadal wpatrując się w krajobraz za oknem, podczas gdy Louis prychnął.
- Przeszłość! – Wzruszył ramionami i gdy Pani „Rozkoszne Kochaneczki” do nich podeszła, wraz z Jamesem zakupił dosyć dużą ilość słodyczy – fasolki wszystkich smaków, pomarańczowe lizaki zwijasy, czekoladowe żaby, kremowe bryły nugatu oraz oranżadę czarodziejów. Wszyscy więc zaczęli zajadać się przysmakami, zaczynając od lizaków, które na parę sekund zwinęły im języki.
- Przepraszam, że tak nie wysyłałem do was listów – zaczął Ernest, kończąc swojego lizaka i wyrzucając delikatnie patyczek do małego koszyczka. – Ale spędziłem wakacje z Julie Bell! Mieszka niedaleko mnie, więc często się spotykaliśmy na wzgórzu – uśmiechnął się serdecznie, a Jesalynn prawie zadławiła się kawałkiem swojego lizaka.
- Och, tak, Julie Bell z pewnością zaszkodziła ci, aby wysłać chociaż jedną głupią sowę – skomentowała Cambpell, poprawiając swoją kitkę. Louis i James spojrzeli się na nią, unosząc jedną brew. Cóż, Jes taka już była – często stawała się zazdrosna.  Bała się, że ich przyjaźń w każdej chwili może się rozbić jak porcelana, chociaż na ogół promieniowała radością.
- Nie przesadzaj, Jesalynn, skoro i tak prawie cały czas w szkole spędzam  z wami. Odczytywałem wasze listy, po prostu nie miałem czasu odpisywać - odparł od razu Ernest, próbując zachować spokojny ton. Campbell wzruszyła ramionami i oparła się o podgłówek , przymykając oczy, nieco rozdrażniona.
- Zapomniałem wam czegoś powiedzieć! – James, który chciał rozluźnić atmosferę, zaczął szperać w swoim kufrze. Wiedział, że informacja o odzyskaniu mapy Huncwotów, na pewno poprawi humor zebranym. W końcu wyciągnął pergamin i wetknął pod nos Jes, później Louisowi, aż na koniec rzucił Ernestowi, który siedział naprzeciw nich.
- Mapa Huncwotów! Jak ty to zrobiłeś…? – Ernest przyglądał się mapce, zadowolony, jednak po chwili jego mina zrzedła. – Jak mój ojciec się dowie, że znowu łazimy z tą mapą…Będę miał przekichane! – Zaniepokoił się, dając ją ponownie w ręce Jamesa.
- O to w tym chodzi, żeby nikt się nie dowiedział – prychnęła Jes, a Ernest obrzucił ją ponurym wzrokiem. Louis, nie zwracając uwagi na  małą kłótnię przyjaciół, wyrwał mapkę z rok Pottera i oglądał z każdej strony, jakby nigdy jej nie widział.
- Tylko nikomu ani słowa o tym! Al od razu powie tacie – mruknął James, wkładając do buzi kawałek bryły nugatowej, która na chwilę zakleiła mu usta i nie mógł nic mówić.
- A Peleryna Niewidka? – Spytał się podekscytowany Louis, a Campbell aż podskoczyła i przysunęła się do chłopaków. Ernest nie wyglądał na specjalnie zachwyconego, więc nawet się nie nachylił.
- Ukradsniemy Albussowsi i pso problsemie – James uniósł kciuka w górę, sepleniąc z powodu klejącego się miodu w jego buzi.
- To będzie najlepszy rok w naszym życiu! – Jesalynn uśmiechnęła się szeroko i przybiła każdemu po piątce. Longbottom natomiast taksował ich wzrokiem, wpatrując się w nich swoimi brązowymi oczami.
- Ja w niczym nie uczestniczę – wzruszył ramionami, zaczerwieniony i wyszedł z przedziału, trzaskając drzwiczkami. Louis i James unieśli brwi, a rudowłosa dziewczyna od razu wskoczyła na jego miejsce, rozkładając się.
- Co go ugryzło? – Weasley potrząsnął swoja czupryną, nadal nieco zdziwiony. James poczuł dziwne ukłucie w żołądku – zawsze trzymali się razem, nigdy żaden z nich ot tak nie wychodził. Czyżby Ernest naprawdę się od nich oddalał? Ech, czemu niby miałby to robić? Te podejrzenia brzmią naprawdę śmiesznie, nawet w głowie chłopaka.
- Przynajmniej ogrzał miejsce – stwierdziła obojętnie Jesalynn, a James mimowolnie parsknął śmiechem. Dziewczyna wyszczerzyła z ironią ząbki, wyciągając swoją rękę w celu sięgnięcia po oranżadę czarodziejów, która zmieniała co chwilę barwę.
- Jesteś zazdrosna o Julie Bell? – Spytał się po chwili, a dziewczyna od razu pokręciła przecząco głową i wyciągając się, szturchnęła go łokciem w brzuch.
- Nie jestem! Czemu miałabym być… - żachnęła się i oparła o łokieć. – Po prostu on się zachowuje…dziwnie! – Dodała po chwili, próbując brzmieć przekonująco. Jednak nawet sklątka tylnowybuchowa zauważyłaby, że dziewczyna kłamie. James i Louis  znali ją od pięciu lat, kiedy spotkali się z nią na szlabanie. Od razu zauważyli, że jest żywiołowa, wesoła, zabawna, ale po pewnym czasie, iż łatwo staję się zazdrosna, ale stara się to ukrywać…
*
                James wyszedł z przedziału, gdy Jesalynn zasnęła, dzięki usypiającemu odgłosowi stukania kół pociągu, a Louis zajął się szukaniem czekoladowej żaby. Potter chciał przede wszystkim znaleźć Ernesta, ale także rozruszać kości, mimo że pociąg zbliżał się już do stacji w Hogsmeade. Zajrzał do przedziału Hugona, Lily i dwójki innych Puchonów. Jego siostra smacznie spała, a Ernesta nie było. Później z niechęcią wszedł do swojego brata. Albus siedział i uczył się wraz z Goldsteinem, a Longbottoma jak nie było, tak nie ma. Spytał się po drodze uroczej Gwendoliny Spinnet, czy wie gdzie mógłby podziewać się Ernest. Powiedziała, że kręcił się koło przedziału Julie Bell.
- Mogłem się tego spodziewać – mruknął pod nosem i wkładając ręce do kieszeni, zaczął szukać przedziału Bell dzięki wskazówkom Gwendoliny.
TRACH.
                W tej samej chwili w pociągu zapadła ciemność. Nic nie było widoczne, nawet pojedyncze cienie. James usłyszał donośne krzyki i piski. Zaczął po omacku błądzić po korytarzu, gdy po chwili coś – ktoś uderzył go mocno w brzuch, przez co z jękiem upadł na podłogę. Nie mogła to być pięść, prędzej ktoś przyłożył mu z nogi. Zaczął szperać po spodniach w poszukiwaniu różdżki, jednak po chwili ponownie został uderzony, tym razem w nos. Poczuł, jak spływają mu strużki krwi, a jego nozdrza zostają niemalże zmiażdżone. Był przerażony, obolały i jednocześnie zagubiony. Czemu atakujący nie używał żadnych zaklęć?
 - Czemu..c-czemu nie użżywasz zzaklęć? – Wyjęczał niepewnie, oddalając się od swojego przeciwnika. Nie próbował już szukać różdżki – zostawił ją w przedziale. Błagał w myślach, by ktokolwiek tu przyszedł. Czemu nikogo nie ma? Nikt nie próbuje mu pomóc? Czemu krzyki słyszy jedynie w oddali? Po chwili poczuł rozdzierający ból ciała, który spowodował również drętwienie. Atakujący użył zapewne magii niewerbalnej. – POMOCY! – Zakrzyknął najsilniej jak mógł, jednak wiedział, że efekty będę niewielkie, ze względu na ból, który nadal utrzymywał się w jego ciele. Został jeszcze raz uderzony, ponownie w nos, przez co kolejne strużki krwi zaczęły skapywać na jego ubranie. Przeciwnik przestał  atakować. James leżał na zimnej podłodze, ciężko oddychając. Nogi nadal miał zdrętwiałe i z trudnością przełożył się na drugi bok. Światło zaczęło po pewnym czasie wracać, widać było zarysy, a niektóre lampy w pociągu zapalały się. Nigdzie nie widział atakującego.
- Ktoś tu jest! – Usłyszał. Podniósł głowę. Z innego wagonu przybiegł blondyn z rozluzowanym kołnierzem i niezbyt dobrze wyczesanymi włosami. Poznał w nim Scorpiusa Malfoya, a po chwili zobaczył kolejne sylwetki. Była tam Lily, która stała z rozdziawionymi ustami i zaczęła krzyczeć, aż wreszcie prawie wszyscy uczniowie, którzy się pomieścili, stali nad nim , tworząc kółko. Chciał ich odpędzić, zirytowany, ale ból nie ustępował.
- Odsuńcie się, kretyni – z tłumu przepchał się jego brat, Albus. – Może zawołacie kogoś dorosłego? Mój brat leży nieprzytomny! Louis, idźże po jakiegoś nauczyciela! Ktoś musi tu być – warknął do Weasleya, który zszokowany, od razu pobiegł w stronę wyjścia.
- Nnnic mi nie jesss… - mruknął James. Albus machnął różdżką, a strużki krwi zniknęły, jednak ból pozostał taki sam.
- Co się stało? Kto ci to zrobił? – Al podniósł lekko jego głowę. James czuł się jak niepełnosprawny człowiek, co wzmagało w nim irytacje, tak samo jak ból, z którym nie umiał sobie poradzić. Po chwili jednak nie słyszał już niczego. Zapadła ciemność. Tylko z tym wyjątkiem, że jedynie dla niego.